Wyznaję swoje – czyli jak to jest z moją wiarą w siebie
Hej mamo! Czy budzisz się czasem z poczuciem bezsilności i średniej użyteczności dla świata? Ja tak. Czasem to życie wydaje się być takie mało atrakcyjne. Każdego dnia wiem co będzie bo każdy mój dzień zaczyna się tak samo: zamykam drzwi za dziećmi wydanymi tacie do przedszkola nie raz słysząc jeszcze na schodach ich wyraźne sprzeciwy na nieszczęsny ich los. Odwracam się w stronę słonecznego pokoju widząc tylko porozrzucane ubrania i stół do sprzątnięcia po śniadaniu. Godzinę lub dwie krzątam się miedzy praniem a prasowaniem zbierając po drodze zabawki i potykając się o porozrzucane buty (które Natka zostawia po sobie wybierając codzienny outfit). Później już nie mam czasu na nic nawet na śniadanie i szybko doprowadzam się do ludzi (zaraz po tym jak ogarnę po drodze całą łazienkę) i wyruszam do pracy. Pracuję, odbieram dzieci i wracam do domu. Nudy co?
Czasem mnie też dopada to codzienne przygnębienie, wychodzi ze mnie depresyjna matka ale zbieram się po czasie do kupy bo wyznaję swoje – sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem, sama sobie szukam wrażeń i w nikim nie szukam winy. Tak czasem mamy, prawda? Ale nie dam się przecież nudzie czy zmęczeniu, nie dopadnie mnie na długo ten stan zawieszenia bo sama w siebie wierzę. Sama siebie wciąż dostymulowuję i urozmaicam sobie życie, nie czekam na cud i na mannę z nieba. Zawijam rękawy i biorę się do roboty, wymyślam, cuduję, wsiadam w pociąg i jadę. Stop, po drodze biorę dzieci i jadę. Tak ostatnio zabłądziłam, zamiast do pracy trafiłam z wycieczką do Warszawy – na warsztaty kulinarne z Marleną. Myśl o wyjeździe dosłownie przemknęła mi przez głowę „A co mi tam!” – pomyślałam, zebrałam siorę i ekipę dzieciaków i już siedziałyśmy w Kolejach Mazowieckich. Dzień inny niż wszystkie, raz na jakiś czas i matce szaleństwo się należy. Nie ma to jak posiedzieć z babami w kuchni, humor się od razu poprawia i wszystko się rozwesela. Takimi babami jak ja, które gadają tak jak ja. Udawałyśmy, że umiemy gotować (chociaż wszyscy już wiedzą, że ja nie umiem) i tak spędziłyśmy dzień. Wiadomo, że jak nie poćwiczę to się nie nauczę, była więc okazja to skorzystałam. Mimo kilku niedopracowanych w tym czasie spraw, które zostawiłam na miejscu jestem zadowolona, że się zdecydowałam. Baby to są jednak baby, nikt Cię tak nie zrozumie jak one same o ile są przyjazne i dopóki są przyjazne. Dzieci nasze też jak to dzieci, zajęte na maxa wspólną zabawą w bawialni zachwycały inne mamy swoją „grzecznością” ale za to pasażerowie pociągu w drodze powrotnej nie byli już raczej z nich zadowoleni 😉
Dlatego wyznaję swoje zasady, robię po swojemu. Jak się boję – pokonuję lęk a jak się nudzę szukam wrażeń. Nie wsiąkam w wir codzienności na długo, robię przerywniki, urozmaicam czas dzieciom. Wtedy wiem chociaż, że to wszystko jest w miarę sensowne bo wykorzystujmy swoje dni na tym świecie robiąc COŚ a nie NIC.