Nie sądziłam, że tak szybko się zestarzeję i zacznę sadzić kwiatki!
Kilkanaście lat temu do szczęścia wystarczyła mi jedna doniczka na parapecie. Doniczka z kwiatkiem, którego nie trzeba było zbytnio pieścić i doglądać. Jedna, która nie wymagała ode mnie zaangażowania większego, niż przypomnienie sobie o niej raz na dwa tygodnie i podlania, gdzieś między spotkaniem z koleżanką a wyjściem na dyskotekę. Obraz zmarnowanej robotą matki, która ma na głowie jeszcze tuzin doniczkowych potworków przerażał mnie od zawsze. Mimo tego, że rośliny lubiłam, było ich u nas w domu mnóstwo, a moja mama miała do nich szczęście i „rękę” i pielęgnowała je z radością, jak mało kto. Traktowałam je jednak jak niepotrzebną powierzchnię do zakurzenia, zbyteczny przystanek przy sprzątaniu półek, parapetów i szafek. Takie dokładanie roboty na siłę, zajęcie dla starych bab. No nie sądziłam, że tak szybko się zestarzeję i na czele tego podstarzałego tłumu wielbicieli roślinności domowych zacznę sobie sadzić kwiatki!
Mój własny dom dojrzewa wciąż. Tapeta, którą mozolnie kładliśmy rok temu, dziś podoba mi się już mniej. Oświetlenie, nad którym kilka lat temu siedziałam nocami w najdalszych czeluściach sieci i sklepów wnętrzarskich, jest jakby przestarzałe. Dywany wymieniam non stop, ściany przemalowuję nie rzadziej a meble i dodatki wędrują po całym domu, nie mogąc zagrzać miejsca dłużej niż miesiąc na jednej półce. Wciąż mi czegoś brakuje lub przytłacza mnie ilość przedmiotów wokół. To mi za jasno, to znów za ciemno. To o stół zahaczam, to w lampę uderzę. Przestawiam więc i kombinuję, dodaję i chowam. Jedyne co stałe było do tej pory, to ten jeden jedyny kwiatek na parapecie. Ta doniczka, która nie wymagała ode mnie zaangażowania większego, niż przypomnienie sobie o niej raz na dwa tygodnie i podlania, gdzieś między … zabawą z dziećmi, a wyjściem … do pracy. Ta, która kiedyś była dla mnie wystarczającym centrum bujnej roślinności we własnym pokoju, dziś nie jest już wystarczająca. Dom, w którym coraz więcej jest drewna, naturalnych dodatków, zdrowego jedzenia, świeżego powietrza i uśmiechów dzieci okazał się dla mnie wybrakowany pod względem zieleni. Tak oto stanęłam na czele podstarzałego tłumu wielbicieli roślinności i sama, jak styrana robotą matka, dodałam sobie roboty.
Nie stało się to jednak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Okazuje się, że nie mieszkając obok Ikei, Castoramy ani innego budowlano-ogrodniczego marketu, tylko w małym mieście, to wszystko jest po prostu trudne. Musiałam to przez te lata przeczuwać jakoś, skoro tyle czasu się za to nie brałam 😉 Dopasować doniczkę do wymarzonego kwiatka, lub odwrotnie kwiat do wspaniałej doniczki, nie wydając przy tym majątku… trzeba się potrudzić. Najlepiej jest ukraść trochę roślin od bliskich, mamy, babci czy cioci. Jednak nie chciałam rezygnować w całości z moich małych zachcianek, kupiłam więc jeszcze kilka i doniczki piękne też wynalazłam.
Ogarnęłam moją małą dżunglę, a w dopełnieniu całości pomogły mi dzieciaki. Dzięki temu, myślę, cały proces przypieczętowania mojej zachcianki, godnej podstarzałej matki, przebiegł o niebo lepiej. Wybrudziliśmy się, bawiąc się przy tym doskonale. Odkurzacz pewnie mniej, dywan również. Milej się zrobiło i bardziej domowo. Podlewanie dla maluchów to wciąż atrakcja, całe szczęście jeszcze nie wątpliwa przyjemność obowiązku. Wiosenne słońce zagląda przepięknie przez bujne liście a ja pocieszam się jeszcze, że nie jest ze mną tak najgorzej, skoro najpiękniejsze wnętrza blogosfery dekorują się właśnie na zielono!
Betonowy komplet doniczek GROWRAW
Kwietnik biały metalowy BUJNIE
Wisząca doniczka szara JYSK
Makrama sznurkowa – Handmade na zamówienie
Dywan do prania w pralce – LORENA CANALS