Dziecko z cesarki vs dziecko urodzone naturalnie. Które jest lepsze?
Przedstawiam Wam dwoje dzieci. Jedną matkę, dwa porody, dwie różne historie. Te same przekonania i marzenia o zdrowiu, szczęściu i powodzeniu w życiu ale dwie różne decyzje. Przede mną trzecia, decyzja istotna i mega ważna. Rodziłam raz naturalnie, raz przez cesarskie cięcie. Moje dzieci nie różnią się miedzy sobą z powodu różnych dróg przyjścia na świat. Ja jestem dla nich taką samą matką. I być może to dla niektórych nie do pomyślenia ale obydwoje z nich to takie same gagatki bez względu na rodzaj porodu. I niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, że któreś z nich z tego powodu jest gorsze…
Przeczytajcie jeszcze raz tytuł wpisu, durny co? Głupie porównywanie, jak tak można? Głupia jest ta cała dyskusja o wyższości sn nad cc. Historie z tematem wydobyciny vs urodziny i umniejszanie matkom rodzącym cesarką. No głupie, tak jak wywyższanie matek karmiących piersią nad tymi podającymi mieszankę. To tak jakby te drugie nie były już ludźmi bo być może coś poszło im nie tak. Za każdym człowiekiem kryje się historia a Ty tej historii nie znasz, więc nie oceniaj. Już dawno przestałam oceniać, kiedy tylko moje wyobrażenia o kimś po dłuższym poznaniu tak bardzo mijają się z prawdą, oszczędzam sobie rozczarowań i nie oceniam. Nie oceniam matek ani ich dzieci, dopóki sama nie znajdę się na ich miejscu. Tak naprawdę nic o nich nie wiem. Nie roztrząsam zachowania w ciąży, porodów ani wzrostu i wychowania ani ich wpływu na dziecko. Każdy problem na drodze rozwoju dziecka wynika z różnych powodów, nie kategoryzujmy. Wszyscy tak dużo mówią i tak bardzo oceniają. Mam nadzieję, że pod koniec tego tekstu przekonam Cię trochę, że nie zawsze jest tak jak mówią wszyscy.
Wszyscy mówią, że dla dziecka jest najlepiej kiedy urodzi się naturalnie.
Ba! Niektórzy nie dopuszczają w myślach możliwości urodzenia inaczej a matki, którym się to nie udało biczują się potem latami. Mają sobie za złe, że nie wypełniły swojej roli należycie. Same uważają się za gorsze, bo cesarskie porody to zazwyczaj te z komplikacjami. To porody trudne i często na granicy. To silne emocje i nieraz walka o życie. A jeśli nawet nie do końca, jeśli nawet z wyboru to nic. Serio, to nic. To indywidualna sprawa każdej kobiety i decyzja jej lekarza. I naprawdę nie raz decyzja o cesarskim cięciu może uratować przed depresją, lękiem i odrzuceniem. Mi wróciła wiarę i dała ulgę w ciągłym zadręczaniu się. Dodała mi mądrości i trzeźwości a mój poród i pierwsze godziny z Natką były dzięki temu bardziej świadome. Nie zadręczajmy się kobiety, proszę! Tak samo zadręczają się niejednokrotnie mamy, które napełnione nadzieją bujnej mlecznej drogi nie dają rady. Sama miałam problemy z karmieniem Natki, uparłam się jak nawiedzona. Ryczałam a karmiłam, walczyłam długo a ta droga walki była dla mnie bardzo bolesna. Odpuściłam resztę świata a moim celem przez miesiąc było opanowanie karmienia. Między bólem a bliskością, między laktatorem a wyliczaniem objętości posiłków patrzyłam na córeczkę kurczowo trzymając się postanowienia. O ile łatwiej byłoby mi wtedy kiedy bym odpuściła i dała sobie wytłumaczyć, że nie zawsze się da wszystko zrobić. Nie zawsze się da zbliżyć do ideału, natury czy wymagań.
Droga przez kanał rodny, napięcie mięśniowe i odpowiednie przygotowanie dziecka na zderzenie z nowym światem.
Wydawałoby się, że poród siłami natury daje naszym dzieciom najlepszy start. Że naturalnie to zawsze najlepiej i bez komplikacji. Wydawałoby się, bo tak mówią przecież, że drogą cesarskiego cięcia dziecko nie otrzymuje naturalnie tego, co powinno otrzymać na starcie. Przygotowanie do przyjścia na świat dzięki skurczom, przejście przez kanał rodny z wykonaniem odpowiednich ruchów, w końcu odpowiednia flora bakteryjna i środowisko chroniące go od nagłego szoku. Takie dziecko z założenia dostaje od matki to, co najpiękniejsze i dzięki temu wróży mu się świetlaną przyszłość. Ale to nie dało mi niestety gwarancji.
A tu rodzi się taki Tomik. Skurcze jak ta lala, od rana do wieczora, jak należy. Poród naturalny. Wystękany, wyczekany, wypłakany resztkami łez i wykrzyczany ostatnim tchem. 10/10 punktów. 4,080 kg. Dostał wszystko, co najpiękniejsze od swojej mamy. Potem się zaczęło: napięcie mięśniowe, alergie, zaburzenia integracji sensorycznej, nadwrażliwość i tak można by wymieniać sporo. No ale jak to?! Urodzony naturalnie zdrowy chłop! Co poszło nie tak? To miało mu dać gwarancję pomyślności! To nie fair!
Drugi poród, cesarskie cięcie. Natka, dorodna dziewczynka po dość ciężkiej ciąży. Wyciągnięta z brzucha na tydzień przed terminem w wyniku planowanego cesarskiego cięcia. Operacyjnie, nie naturalnie. Nie dane jej było przejść tego wszystkiego, co przeszłam z Tomikiem. Rezultat? Przypadek? Oto fakty: brak napięcia mięśniowego, brak alergii, brak zaburzeń integracji sensorycznej. Iskierka, która po problemach z Tomikiem przywróciła nam wiarę w szczęśliwe niemowlęctwo. Jej uśmiech, jej radość, jej bezproblemowość zmazały ze mnie wszelkie narastające wyrzuty sumienia. Rozgrzeszyłam się z niepowodzenia naturalnego porodu. Zapomniałam o krzywdzie jaką niby miałabym jej zrobić rezygnując z natury. Rodziłam przez cesarskie cięcie nie z powodu zagrożenia życia a z powodu wielu złożonych problemów po drodze, które w efekcie dały mi niesamowitą traumę pomieszaną z nieludzkim strachem o zdrowie dziecka. Przestałam miarowo oddychać, straciłam wiarę we własne kobiece siły, do tego miałam w brzuchu znów prawie 4 kilogramowe szczęście, dla którego chciałam jak najlepiej. Nie mam medycznej wiedzy ani mocnych podstaw ale moje porody świadczą o tym, że niestety naturalny poród nie daje gwarancji wszystkiego najlepszego i że nie wszystkie dzieci urodzone cesarką mają problemy np. z integracją sensoryczną.
Po porodzie naturalnym zmagałam się z gojeniem krocza, po cesarce z blizną po operacji.
To samo w moim przypadku mogę powiedzieć na temat czasu połogu. Sorry, jeśli komuś zaburzę światopogląd lub ktoś nie zrozumie w ogóle o czym ta baba mówi, no sorry. 7 lat temu trudniej mi było dojść do siebie po naturalnym porodzie niż dojść do ładu z blizną po cięciu 4 lata temu. Źle wspominam szycie i gojenie krocza, ból i strach. Blizna po operacji dała się jakoś łatwiej ujarzmić mimo tego, że tej poprzedniej nie widać a ta zostanie ze mną na całe życie.
To jednak blizna niewielka, na linii majtek, której wcale nie widać. Ta, na którą czekam teraz ma być podobno gorsza. Aby ja potraktować dobrze musiałam się trochę przygotować. Nie zostawię jej samej sobie, mimo, że znów mam nadzieję na dobre gojenie. Tym razem zacznę uskuteczniać masaże i aplikację nowoczesnych preparatów dla jej wyleczenia. Jak wspominałam Wam w filmie z torbą do szpitala będę używać preparatów aptecznych na bazie silikonów farmaceutycznych, które są najlepszą formą leczenia uszkodzeń ciągłości skóry. Produkty te są bezwonne, przeźroczyste, nie brudzą ubrań i szybko wysychają. Ponadto występuj ą w formie aplikatora z kuleczką roll-on, co mnie osobiście zachęca do stosowania nawet częściej niż 2 razy dziennie 😉
Za kilka/ kilkanaście miesięcy zapomnę o ciąży, porodzie, trudnościach i problemach. Na dalszy plan pójdą rozkminy typu „czy dobrze zrobiłam?” a zostaną ze mną trzy uśmiechnięte buziaczki. Troje dzieci, które mimo tego, że różnić się będą przebiegiem ciąż, rodzajem porodu, kolejnością urodzeń i sposobem wychowania będę kochała najmocniej na świecie i po równo. I nie ważne, które było rodzone naturalnie a które „po cesarsku”, nie ważne które miało ścisłą dietę a które karmione słoiczkami. To naprawdę ich nie wartościuje a w ich życiu jest o wiele ważniejszych rzeczy.
Komoda – Pinio – Barcelona