Bunt dwulatka i typowy statek na spacerze
Kiedy w końcy przestanę to wszystko targać? Przydasie i zabawki, które matka ma zawsze pod ręką? Miśki, lalki i tuzin smoczków. Kocyki, pieluszki i małe autka. Od 9 lat jestem mamą. Moim stałym atrybutem są zabawki. W każdej ręce, pod pachą, w torebce, w każdej kieszeni, w płaszczu, w samochodzie i zapas gadżetów na każdym spacerze. W drodze powrotnej garść przydasiów – tona kamyków, sterta liści i 4 patyczki bo takie ładne… ale żeby ciągać ze sobą statek?! Serio Antek?
Nikomu nie muszę chyba przedstawiać rzeczywistości z dwulatkiem. Każdy wie, co ona oznacza. Dla nas to właśnie ten czas, wszystko od nowa a już się cieszyłam, że mam duże i w miarę poukładane dzieci. Tymczasem najbardziej irracjonalne i nie do zaakceptowania pomysły wychodzą na światło dzienne. I wszystko zaczyna się od nowa. Kiedy dwulatek chce statek zabrać na spacer, zabieramy na spacer statek. I już. Co ja tu będę ukrywać 😉 wolę targać drewniany statek niż rozkrzyczanego Antośka pod pachą. W torebce też mam komplet pomocy na wypadek buntu, co by mieć czym dziecko przekupić. Jego ciągłe „am! am!” też nie raz już mnie zaskoczyło. Jak pewnie zdążyliście się już zorientować Antoni je wszystko i wszędzie, nie ma znaczenia czy jest w domu czy poza nim ani czy to jego talerz, czy nie. Nie znosi również sprzeciwu. Takie typowe.
Bunt dwulatka podobno nie istnieje ale ja i tak dla bezpieczeństwa wzięłam ten statek na spacer. Co mi zależy. Szkoda, że ta jego walka o autonomię nie wlicza również noszenia zabawek pod własną pachą. Niby tak chce się odłączyć od mamy ale to nadal mi wciska wszystkie przydasie do noszenia. Ja jako matka gadżeciara wciąż jaram się jeszcze dziecięcymi gadżetami, więc biorę to dźwiganie na siebie. Nie wiem czy ta moja miłość do zabawek premium to przejaw dziecinności czy właśnie wypieranie dorosłej rzeczywistości. Oczy mi się jednak świecą, kiedy widzę te rzeczy, których „my nie mieliśmy, jak byliśmy mali”. Oglądam te wszystkie sprzęty z każdej strony i widzę z jaką starannością i miłością musiały być wykonane. Magia zabawek drewnianych tkwi moim zdaniem z tym, że są one prawdziwym skarbem nie tylko dla jednego dziecka ale mogą być z radością przekazywane z pokolenia na pokolenie. Takie jak te z naszej ostatniej sesji z Hape są pamiątką, są wspomnieniem, są towarzyszem rozwoju maluchów. A kiedy jeszcze można je zabrać ze sobą wszędzie (jak widać gabaryt wcale nie gra roli) to już szczyt szczęścia.
Ciekawa jestem jakie Wy robicie dziwne rzeczy, kiedy ciężko przeciwstawić się dwulatkowi?
Wpis został przygotowany we wsparciu marki HAPE z ponad 30 letnią tradycją.