NIE ogarniam swoich dzieci
Kiedy przychodzi moment taki jak ten, kiedy nie ogarniam swoich dzieci zamykam oczy i marzę, że… Że zamknęłabym ich sobie w szklanej kuli. Tam, gdzie będzie im zawsze miło, ciepło, będą najedzeni i wciąż uśmiechnięci. Gdzie będzie bezpiecznie, przytulnie i czysto. I patrzyłabym godzinami wzdychając z radości, że ich mam. Jedno, drugie i trzecie, ciesząc się, że są tacy cudowni, zdrowi i szczęśliwi. Niestety, życie to nie bajka. A ja nie jestem królewną a zwykłą dziewczyną, mimo, że blogerką.
Idę więc zmieniać pieluchę wtedy, kiedy mogłabym myć zęby i karmię piersią wciąż, zamiast sama jeść śniadanie. Szykuję ubranka, spódniczki, falbanki, powłócząc ledwo nogami w wyciągniętej piżamie oblanej mlekiem. Nie zdążyłam jej jeszcze zmienić i wrzucić do pralki bo pranie z wczoraj jeszcze nie wyjęte. Ogarnę z grubsza chałupę (czyt.: przesunę nogą to, co leży na drodze) i biorę się za robotę. W trakcie snu młodego muszę wybierać: albo kąpiel albo maile. Nie zawsze da się to zrobić na raz, bo kiedy tylko zanurzę się w aromatycznej pianie słyszę alarm z kołyski i biegnę ile sił w nogach. Znów karmienie, tym razem na golasa. Gdy skończymy jest już czas na zabawę a ja taka nie ubrana. Nie wspomnę, że wciąż głodna. Podczas kolejnych kilkunastu minut jego snu znów wybieram, między makijażem a jedzeniem. I znów zostaję głodna. No cóż, nalewam wodę do bidonu i biegnę na spacer. A to dopiero początek historii, bo właśnie odbieram pozostałą dwójkę ze szkoły i przedszkola. Wspominałam już, jaka jestem głodna? I właśnie teraz idziemy na zakupy. Zakupy na głodzie, najgorsze co może być ( i z trójką dzieci). Wiem to ja, mój portfel i moja torba na zakupy przyczepiona do wózka, przez którą boję się, że wózek całkiem się przechyli. Jak ja to zaniosę na górę?! Z dzieckiem?! Stop. Z trójką dzieci. Z trójką dzieci, kurtkami, torebką i rysunkami z przedszkola. A, i jeszcze z tym bidonem, w który nalałam wodę, żeby nie umrzeć z głodu. Ktoś by pomyślał, no w końcu! Jesteś w domu, zjedz coś dziewczyno! Hmm, ale znów pora karmienia a starszaki domagają się obiadu… nie mam już siły pisać dalej.
3 miesiące z trójką dzieci a ja wciąż żyję. Czasami myślę sobie, że to cud. Wciąż nie ogarniam swoich dzieci. Przez ten czas poryczałam się z radości tysiące razy ale nie jedną łzę uroniłam też ze zmęczenia i z żalu. Mimo całej słodyczy i spełnienia nie mogę powiedzieć, że nie jest ciężko. Tym bardziej dla osoby tak ambitnej i nie dającej za wygraną, jak ja. Każdego dnia staram się wstać prawa nogą wierząc, że (nie, nie chodzi mi o pecha) Antek się nie obudzi w momencie, kiedy zgrabnie zejdę z łóżka. Po nocy spędzonej z dwoma facetami na raz boli mnie wszystko, możecie sobie wyobrazić. Mimo wszystko, uśmiecham się i staram się dobrze zacząć. Są dni kiedy robię wszystko na raz, ogarniam i jestem zadowolona, zwarta i gotowa ale czasami nie zrobię połowy tego, co powinnam i nie chce mi się wychodzić z domu. Staram się trzymać fason, ogarniać i nie doprowadzić się do ruiny ale to serio cholernie ciężka robota. Nie zaniedbać przy tym ani pracy, ani przyjaciół, ani związku, ani dzieci wydaje się niemożliwe.
A przecież mogłabym mieć pomoc domową na stałe i nianię do dzieci. Miałabym wtedy poczucie, że ogarniam trochę bardziej. Mogłabym codziennie prosić o pomoc rodziców, siostrę, ciotkę i babcię. I proszę ich, czasem tylko, kiedy już wiem, że sama nie mogę a chciałabym jak najlepiej. Nie lubię nie dawać rady, więc staram się jak mogę. Najbardziej ściskające serce momenty to te, kiedy muszę odmawiać. Odmawiam Natce gry w memory bo właśnie muszę karmić Antosia. Odmawiam Tomikowi pójścia na rower bo Antoś właśnie zasnął lub wyrywam właśnie młodego ze słodkiego snu bo obiecałam dzieciom, że wyjdziemy na dwór. Wciąż muszę dzielić uwagę, obecność i przywileje. Wydzielać, rozliczać, przerywać, planować. Czasem boli mnie kark od kręcenie głową za trzema głosami, które mówią do mnie na raz, chcą czegoś na raz i na raz patrzą na mnie tymi pięknymi oczami. A ja jestem jedna, do 17 aż jest nas dwoje i wtedy to się jakoś układa w całość. Kiedy tata jest już w domu wszystko wydaje się łatwiejsze. Chociaż wcale nie jest ale we dwójkę w pełni możemy nie ogarniać tego chaosu i wtedy szczęścia jest jakoś więcej.
Powiecie, że narzekam? Otóż nie. Odpowiadam Wam tak, jak chcecie żebym odpowiadała. Szczerze. Bez ściemy, że moje życie usłane jest różami. Zanim dojdę do pięknego wpisu na blogu przechodzę trudy, męczarnie i siódme poty. Robię taką robotę, o której niektórym się nie śniło. Sama czasem nie wierzę, że mam tyle siły. Znajduję ją jeszcze na takie teksty jak ten, mimo, że to jedyna szansa na sen, lub jedzenie. Znajduję czas na pracę, zdjęcia, kontrakty, umowy i blog. Telefony odbieram już zdecydowanie rzadziej a w biurze jestem kilka razy w tygodniu. Moja bazą jest teraz dom, gdzie wciąż jest coś do zrobienia. Z każdym krokiem, kiedy coś sprzątnę, za chwilę coś nowego jest do sprzątnięcia. Opracowuję sobie własne sprytne systemy, które pozwalają na w miarę swobodne funkcjonowanie. Łączę kilka czynności na raz, myję lustro przed kąpielą a umywalkę w trakcie mycia zębów. Zbieram zabawki ze szczoteczką w ręku a kiedy siadam do jedzenia już zaczynam po sobie sprzątać.
Kiedy w ciągu dnia zatrzymam się na moment aby odetchnąć zauważam, że właśnie jestem w środku maratonu, gdzie wciąż ktoś podaje mi kolejną pałeczkę a ja biegnę z nią dalej po czym łapię się za następną. Bez oddechu, bez przerwy, bez czasu na cokolwiek. Kończę jedną czynność i już wiem jakie mam do wykonania następne. 10 następnych albo i 20. Przesiadam się tylko ze stanowiska, na inne stanowisko i robotę robię dalej. Wiem, że przez najbliższe 3 godziny mam co robić i nie usiądę na minutkę. I już nawet nie chodzi o tę niedopitą kawę z rana. Ona smakuje tak dobrze po kilku godzinach, kiedy nie muszę robić kolejnej, bo i tak nie miałabym czasu.
Ale i tak na koniec każdego dnia, kiedy zachodzę do pokoju i przykrywam kołderką, wspominam ekscytację podczas wspólnej zabawy i tę kipiącą, gorącą więź. Więź, która jest już nie tylko miedzy dwojgiem małych ludzi ale ich trójką. I przypominam sobie nagle jak wiele potrafią już zrobić sami, pomóc, zorganizować. Jak dużo już razem przeszliśmy i wciąż dajemy radę. TAK TRZEBA ŻYĆ. Narobić się do utraty tchu przez cały dzień aby kładąc się w nocy do łóżka, podniecać się efektami swojego zmęczenia. I mimo, że w życiu nie jest nam tak łatwo, wciąż jesteśmy szczęśliwi, bo jesteśmy razem i dajemy radę. TO NADAL BYŁA NAJLEPSZA DECYZJA, JAKĄ MOGLIŚMY PODJĄĆ <KLIK>
Dziś w najczystszej postaci. Moje TROJE <3